Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin

 
Strona startowa
=> Albania 2013
=> Beskid Żywiecki
=> Bieszczady 1996
=> Bilety Rumunia i Ukraina 2010
=> Borne Sulinowo
=> Bułgaria 2000 cz.1
=> Bułgaria cz.2
=> Bułgaria,Słowacja 2000 cz.3
=> Czechy 2003
=> Grecja 2018
=> Irlandia 2008
=> Jasło 2009
=> Karkonosze 1995
=> Mołdawia 2011
=> Londyn 2007
=> Słowacja 1998
=> Słowacja+Węgry 1999
=> Słowacja 1999/2000 r.
=> Słowacja 2008
=> Ukraina 2005
=> Ukraina 2009
=> Rumunia 2010
=> Rumunia 2011
=> Palestyna 2015
=> Serbia 2012
=> Czarnogóra 2012
=> Kosowo 2013
=> Macedonia 2013
=> Gruzja 2014
=> Armenia 2014
=> Izrael 2015
=> Portugalia 2016
=> Czechy 2017
=> Cypr 2017
=> Morawy 2018
=> Malta 2019
=> Grecja 2019
Wycieczki bliskie
Kontakt
Księga gości
Licznik
Wakacyjne ankiety
 

Karkonosze 1995

Wakacje 1995 ( Karkonosze + Dolina Kłodzka )

Uczestnicy:
Angie74
Tomek
Seb-ik


Fot. 1 Zamek Chojnik



24.07.1995 Poniedziałek

Dojazd do Szklarskiej Poręby.


Była to moja pierwsza wyprawa w góry. Od tego wyjazdu zapałałem wielką miłością do letniej wagabundy i rok w rok do dziś wyjeżdżam latem w jakiś nieznany mi zakątek Europy.
Z Inowrocławia wyjechaliśmy o 24.18. Naszym celem była Kudowa Zdrój, lecz we Wrocławiu nikt z nas nie zwrócił uwagi na rozczepianie wagonów i tym sposobem znaleźliśmy się o 7. 40 na dworcu PKP w Szklarskiej Porębie. Dworzec w tym miasteczku jest ładnie usytuowany a ściany budynku są świetnie wkomponowane w tutejsze skały.
Po zaciągnięciu języka w mieście ( najczęściej robił to Tomek z racji swej turystycznej obrotności ) w sprawie lokacji kempingu, udaliśmy się na drugi kraniec miasta aby tam rozbić nasz „wigwam”. Pole biwakowe jak na owe czasy było bardzo estetyczne. Mieliśmy dostęp do prądu, czystej wody, pryszniców i… basenu, niestety zapełnionego lodowatą strumykową wodą.
Fot. 2 U wrót Czerwonej Jamy.

Z racji tego, iż mieliśmy po 20 lat i byliśmy „charpaganami” przygody- udaliśmy się ( pomimo zmęczenia 8 godzinną kolejową podróżą ) na krótki szlak do czerwonej jamy. Opisywane miejsce znajduje się na zielonym szlaku i jest tylko niewielkim zagłębieniem skalnym. Na pamiątkę Angie74 zrobiła tu zdjęcie. W tym miejscu pragnę dodać, że w robieniu zdjęć musieliśmy być oszczędni. Na całą 2 tygodniową eskapadę mieliśmy tylko 2 filmy 36 klatkowe, każdy miał swoją pulę i nie mógł bezsensu pstrykać. Pamiętajmy, że wtedy nie było cyfrówekJ.
Po powrocie na pole namiotowe Tomasz ustalił plan marszruty na dzień następny. Wieczorem zjadłem skromną kolację ( chleb z pasztetem ) i poszedłem w kolejkę do prysznica. W kolejce poznałem dwie miłe Łodzianki, nie zawiązałem jednak z nimi dłuższej znajomości, gdyż już nigdy potem ich nie spotkałem.


25.07.1995 Wtorek


Trzy Świnki.


Wstaliśmy przed godziną 8.00 i po małym śniadanku i rannej toalecie ruszyliśmy na szlak. Ranek był bardzo chłodny lecz zapowiadał się słoneczny upalny dzień. Zgodnie z planem Tomka udaliśmy się zielonym szlakiem do wodospadu Szklarki. Po dotarciu na to miejsce zatrzymaliśmy się tam na chwilę w celu zrobienia zdjęcia a potem skierowaliśmy się tzw. Czeską Ścieżką do Hali pod Łabskim Szczytem. Dla mnie jako debiutanta górskich przygód, oglądane plenery zrobiły olbrzymie wrażenie a każde zdobyte, ku górze, metry przynosiły wiele radości. Niebieski szlak którym kroczyliśmy od Szklarki przebiegał wśród dziwnych form skalnych zwanych Kukułczymi i Borówczymi Skałami.
Fot. 3 Gdzieś na szlaku.
Po około 3 godzinach marszruty zdobyłem swój pierwszy szczyt w życiu, była to Szrenica ( 1331 m ) na której znajduje się miłe drewniane schronisko. Zrobiliśmy sobie tu 20 minutową przerwę. W tym miejscu przekąsiłem trochę chleba z ogórkiem. Należy tu dodać, że z powodu niewielkich budżetów nasza ekipa jadła bardzo skromnie i chyba przez tydzień ja i Tomek żerowaliśmy na ogórkach Angie74, która ich przywiozła ze sobą chyba z pół plecaka.
Na schronisku kupiłem widokówkę na której przybiłem stempel upamiętniający ten fakt, potem nosiłem ją z miejsca na miejsce i dobijałem kolejne pieczątki.


Fot. 4 Droga przyjaźni polsko- czeskiej.

Dalej szliśmy czerwonym szlakiem zwanym „drogą przyjaźni polsko- czeskiej” w kierunku Łabskiego Szczytu (1471 m ). Po drodze mijaliśmy dziwaczne sterczące od gruntu skałki nazywane Trzema Świnkami. Nie obeszło się bez pamiątkowych fotek. Chciałbym tu podkreślić, że byliśmy totalnymi amatorami fotografii. Zazwyczaj fotografujący odbiegał od fotografowanego tak daleko, że na zdjęciach zamiast nas podziwialiśmy tylko małe plamki. Takie były nasze fotoamatorskie początki!
W pobliżu Łabskiego Szczytu można podziwiać z punktu widokowego Śnieżne Kotły. Miejsce to nazywane jest tak dlatego ponieważ otoczone jest ono z 3 stron wysokimi skałami. Na dnie tego „kanionu” znajdują się 2 małe stawiki z bardzo zimną wodą. Śnieg leży tu bardzo długo, czasem nawet cały rok.
W drodze powrotnej mijaliśmy Wielki Szyszak ( 1509 m ) oraz skałkę „Trzy Jawory”. Szlak niebieski ( bo nim schodziliśmy ) skończył się we wiosce Michałowice. Stamtąd na pole biwakowe dotarliśmy o 17. 30. Pogoda przez cały dzień nam dopisywała, było bardzo upalnie i opaliłem się „na raczka”.

26.07.1995 Środa


Zamek Chojnik


Z racji moich zainteresowań średniowieczem ( wtedy jeszcze nie marzyłem o studiach na UMK ), Tomek zaplanował szlak z „opcją historyczną”. Ale zacznijmy od początku!
Stopem podjechaliśmy w okolice Sobieszowa a stamtąd ostro pnącym w górę szlakiem dotarliśmy na zamek Chojnik. Ruiny rycerskiego zamku położone są na wierzchołku granitowej góry ( 627 m ). Twierdza została wzniesiona w latach 1353- 1364 przez księcia świdnicko- jaworskiego Bolka II. Po jego śmierci wdowa po nim sprzedała budowlę rycerzowi Gotsche twórcy rodu Schaffgotshów. W rękach tej rodziny pozostawał przez 500 lat. W 1675 roku zamek został trafiony piorunem i spłonął. Pomimo odbudowy nigdy nie wrócił do dawnej świetności. Zachowały się mury zamku dolnego i górnego z fragmentami attyki oraz okrągła wieża.


Fot. 5. Międzymurze zamku Chojnik.
W twierdzy zrobiliśmy sobie 60 minutową przerwę na posilenie się i zwiedzanie. Na dziedzińcu można sobie poszczelać z kuszy ( nie trafiłem do tarczy ) oraz przebrać się w szaty rycerza ( co niezwłocznie uczyniłem ). Z wieży są wspaniałe widoki na Jelenią Górę i Karkonosze. Polubiłem to miejsce, kto by pomyślał że wrócę tu dopiero po 9 latach ( w 2004 roku ).
Z zamku Chojnik obraliśmy kurs na Karpacz, szliśmy czerwonym i zielonym szlakiem przez i obok takich osobliwości jak żelazny most i młyn miłości. W końcu dotarliśmy do świątyni Wang w Karpaczu Górnym. Z zewnątrz kościółek prezentuje się sympatycznie, kamienna wieża i spadzisty dach dają tej budowli wiele powabu. Jednak w środku jest ubogo i raczej nie ma tam nic do zwiedzania. Turyści po kupieniu nietanich biletów gromadzą się w świątyni, a potem przez 15 minut słuchają głosu puszczonego z magnetofonu opowiadającego o tym miejscu ( w 2004 roku było tak samo ).
Po zwiedzeniu świątyni wracaliśmy jeszcze czerwonym i zielonym szlakiem w kierunku Szklarskiej Poręby. Kiedy zabrakło nam siły na dalszy marsz w Piechowicach chwyciliśmy autostop. Na polu byłem o 19. 00. Przez cały dzień pogoda była słoneczna. Tego dnia przeszliśmy piechotą aż 40 km!


Fot. 6 Bilet wstępu do świątyni Wang w Karpaczu.


27.07.1995 Czwartek


Góry Izerskie.


Fot. 7 Koński Dukt.

Od samego ranka dzień był bardzo słoneczny i upalny. Tomek z Angie74 ustalili, że dziś udamy się na szlak w Góry Izerskie. Nie była to może trasa obfitująca w liczne atrakcje architektoniczno- przyrodnicze, lecz w drodze towarzyszyły nam piękne widoki na okoliczne wzniesienia.
Góry Izerskie nie są wysokim pasmem górskim, najwyższe wzniesienia mają nieco ponad tysiąc metrów. Idąc cały czas czerwonym szlakiem, mijaliśmy kilka form skalnych odstających od gruntu. Był to m. in. Wysoki Kamień ( 1058 m ) i Skalna Brama ( 1047 m ). Na Wysokim Kamieniu dałem popis swych amatorskich możliwości w gestii robienia zdjęć. Zresztą co będę pisał zobaczcie sami!


Fot. 8 Zdjęcie to robiłem ze znacznej odległości, chciałem ująć tu Angie74 i Tomasza. Odszedłem jednak tak daleko, że zamiast sylwetek moich przyjaciół widać tylko ich niewyraźne kształty.

W drodze często się zatrzymywaliśmy na konsumpcję jagód, których w tym okresie było dużo. Najbardziej łakomy okazał się Tomasz, lecz wszyscy po tym szlaku mieliśmy fioletowe języki i usta.
Dalsza trasa wiodła niebieskim i zielonym szlakiem wzdłuż tzw. Starej Drogi. Końcówka nazywała się Górnym Duktem Końskim, skąd ta nazwa? Nie mam pojęcia- żadnych koni tam nie widziałem J. Z Końskiego Duktu zeszliśmy na aswaltówkę w Jakuszycach niedaleko przejścia polsko- czeskiego ( nie pomyślał bym wtedy, że w 1999 roku będę maszerował z Harrachowa przez Jakuszce do Szklarskiej, wracając z eskapady po Czechach ). Na pole namiotowe w Szklarskiej Porębie wróciliśmy stopem z chłopakiem ( który nas podwiózł ), łudząco podobnym do piłkarza Romana Koseckiego, będącego w tym czasie na szczycie futbolowej kariery.
Wieczorem, już w namiocie Tomasz zaproponował, że w piątek udamy się na Śnieżkę, najwyższy szczyt Karkonoszy.

28.07.1995 Piątek


Śnieżka

Fot. 9 Bilet wstępu do Karkonoskiego Parku Narodowego.


Fot. 10 i 11 Pniemy się na Śnieżkę.
Z racji okoliczności, że szlak zapowiadał się czasochłonny, pobudkę zrobiliśmy już o 5. 30. Ciężko mi było wstać ale jakoś się wygramoliłem z namiotu. Do Karpacza zabraliśmy się z właścicielami sklepu z odzieżą. Z wspomnianego kurortu szliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Śnieżki ( 1602 m ). Po wyjściu ponad górną linię lasów ukazał się nam szczyt, droga do niego była jeszcze jednak daleka.
Śnieżka to najwyższy szczyt polskich Karkonoszy. Na samym czubku góry znajduje się obserwatorium meteorologiczne oraz schronisko i bar. Turyści żartują sobie, że po stromych lecz wygładzonych stokach Śnieżki zimą można zjechać z niej na sankach. Ja bym tej sztuki nie próbował, gdyż ryzyko odniesienia kontuzji jest bardzo prawdopodobne.
Idąc wyżej wspomnianym czerwonym szlakiem podziwialiśmy kocioł wyrzeźbiony przez rzekę Łomniczkę, tam też zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie ( dokładnie 9 lat później w tym samym miejscu również zrobię sobie zdjęcie lecz już nie z Tomkiem i Angie74 a z Mirczevą ).
W drodze mijaliśmy też symboliczny cmentarz ofiar gór. W niszy skalnej znajdowało się kilkanaście metalowych tabliczek z wyrytymi nazwiskami tych ludzi. Nieco dalej była polana pod Śnieżką, tam zrobiliśmy sobie przerwę na kanapkę i napój. Na szczyt prowadziły 2 drogi: dłuższa i zarazem łatwiejsza oraz trudna- biegnąca ostro pod górę. Wybraliśmy wariant drugi. W trakcie przemarszu dostałem zadyszki, lecz po 40 minutach wspinaczki mogłem podziwiać szczyt.
Poprzez szczyt Śnieżki biegnie granica polsko- czeska, nie był bym sobą gdybym jej nie przekroczył ( nie było to zabronione, ponieważ na górze nie było wtedy żadnych posterunków granicznych ). Nasi południowi bracia na wierzchołku wybudowali jakiś dziwny pomnik, wyciąg krzesełkowy ( do 2007 roku musi zniknąć ) oraz sklepik z pamiątkami. Właśnie do niego wstąpiłem z myślą, że coś kupię. Stanąłem w kolejce i oczekiwałem na moją kolej. Niestety Polacy stojący przedemną dowiedzieli się od niemiłego sprzedawcy, że za towary trzeba płacić tylko Koronami Czeskimi. Padło więc pytanie gdzie jest kantor? „W Karpaczu”- odpowiedział z butnym uśmieszkiem czeski ekspedient. I jak tu lubić Czechów? Dobrze, że nie wszyscy są tacy.
Po stronie polskiej zwiedziliśmy obserwatorium meteorologiczne, z bliska przypominające 3 spodki UFO. Zauważyłem, że tutaj handlowcy są bardziej elastyczni i w obserwatorium jak i w barze mogliśmy płacić prawie każdą regionalną walutą- my mieliśmy złotówki . Na tarasie przed „spodkami”, Angie74 została sfilmowana przez reporterów telewizyjnych, którzy akurat coś kręcili dla ośrodka w Katowicach.
Na szczycie Śnieżki znajduje się również mały kościołek z kamienia pod wezwaniem św. Wawrzyńca. Msza święta jest tylko tu raz w roku tj. w sierpniu.
Do polanki pod Śnieżką wracaliśmy tą samą drogą co weszliśmy a dalej niebieskim szlakiem prowadzącym do Karpacza ( obok Małego Stawu i Koziego Mostku ). Z Karpacza nadal szliśmy piechotą ( żółtym szlakiem ) do samej Szklarskiej Poręby. Obowiązek reporterski nie pozwala mi pominąć faktu, że pogoda w ten dzień była słoneczna i upalna. Na szlaku byliśmy prawie 15 godzin, gdyż na miejscu pojawiliśmy się o 20. 15.


Fot. 12 Bilet wstępu do obserwatorium meteorologicznego na Śnieżce.

29.07.1995 Sobota


Zmiana klimatów


W piątek wieczorem „nasz kierownik wyprawy” ( Tomek ) doszedł do wniosku, że zobaczyliśmy już największe atrakcje Karkonoszy. W zaistniałej sytuacji należało zmienić miejsce pobytu.
Naszym celem stała się Kudowa Zdrój. Aby łatwiej podróżować do wspomnianego miejsca postanowiliśmy się rozdzielić. Stanąłem na drodze prowadzącej do Jeleniej Góry nieco wyżej niż Angie74 i Tomek ( oni podróżowali razem ). Po 10 minutach zatrzymał mi się Jeleniogórzanin podróżujący ze swoim małym synem. W wyniku krótkiej rozmowy z moim „dobrodziejem”, okazało się, że zna on moją ciotkę ze Szklarskiej Poręby. W trakcie mojej wizyty w Karkonoszach nie odwiedziłem jej, gdyż nie znałem adresu .
Sympatyczny kierowca po dojechaniu do Jeleniej Góry skierował mnie przez rynek na wylotówkę, skąd zabrał mnie kasztelan zamku Bolków. Człowiek ten był zapalonym pasjonatem historii, opowiedział mi dzieje zamku którym się opiekuje- proponując nawet darmowe zwiedzenie twierdzy. Niestety odmówiłem, gdyż obawiałem się faktu, iż nie dotrę do Kudowy Zdrój przed zmrokiem.
Z szosy w Bolkowie zabrał mnie pan, który obwoził swych bratanków po zamkach woj. wałbrzyskiego. Proponowano mi przyłączenie się do wycieczki w której planie był zamek Książ ( późniejsza kwatera Hitlera ). I tu również odmówiłem ze wspomnianych wyżej powodów.
Wysiadłem w Świebodzicach. Stamtąd zabrał mnie chłopak, który po przesiadce w Wałbrzychu na Opla Corse jechał z kuzynostwem do Czech. Moi przewoźnicy widocznie mnie polubili, bo po godzinie jazdy zaproponowali eskapadę po Czechach. Tak się stało, że paszport miałem mieć dopiero rok później. W związku z tym wysiadłem w małym Unisławiu Śląskim, licząc na dalszą okazję do podwózki.
Unisław to mała mieścina- myślałem, że utknę tu na dobre. Po 30 minutowym „machaniu” zabrałem się z małżeństwem, które jechało do Nowej Rudy a po zabraniu rodziny chciało mnie wieźć dalej. Wcześniej jednak chwyciłem okazję w Rudzie i dostałem się do Kłodzka. Po tych przesiadkach został mi ostatni etap, do Kudowy Zdrój. Zastanawiałem się, gdzie są Angie74 i Tomek ( przedemną czy za mną ? ).
Na wylotówce z Kłodzka zatrzymał mi się chłopak fiatem 126p, który jechał z sprzętem muzycznym z jakiejś głośnej imprezy. Mieszkał jednak tylko 13 km od Kłodzka, tak więc nie ujechałem daleko. W bliżej nieznanej wsi, znów miałem szczęście i zabrałem się z poetą Darkiem zmierzającym prosto do Kudowy Zdrój.
Na miejscu byłem o godzinie 19.50. W miejscu naszej zbiórki ( czyli głównym przystanku PKS- u ) nie było moich towarzyszy przygody. „Może będą jutro”- pomyślałem sobie.
Zapadał zmrok, a ja nie miałem namiotu. Najlepszym miejscem dla zbłąkanych turystów jest dworzec kolejowy. O drogę do niego poprosiłem dwie dziewczyny, które mnie tam zaprowadziły, życząc jednocześnie miłych snów. Był to pierwszy w życiu mój nocleg na dworcu PKP. Było jednak cicho i przytulnie, tak więc spałem tam aż do 9. 00.


30.07.1995 Niedziela


Nowe miejsce.


Rano przechowałem plecak na dworcu PKP i udałem się na miasto. O godzinie 10. 00 również nie było ekipy na miejscu zbiórki. Korzystając więc z wolnego czasu, udałem się do parku zdrojowego. W miejscu tym znajdują się zadbane drzewa i wypielęgnowane ogrody. W centrum jest zadaszone terrarium w którym tryska woda mineralna. Opiłem się nią, a ramach oszczędności zapełniłem też 1,5 litrową butelkę.
O 12. 12 na PKS- ie spotkałem Tomka. Z Angie74 podróżowali wolniej niż ja i nocowali we wiosce Łagiewniki. A mnie tak się spieszyło do tej Kudowy! Pożałowałem wtedy rezygnacji ze zwiedzania zamków w Książu i Bolkowie. W drodze do celu moi przyjaciele mieli śmieszną przygodę, ale z powodu, iż oni by sobie nie życzyli opisu tego zdarzenia- nie wspomnę o tym.
Namiot rozbiliśmy na polu namiotowym OSiR-u. Do końca dnia nic ciekawego robiliśmy.


31.07.1995 Poniedziałek


Błędne Skały.


Fot. 13 Bilet wstępu do parku krajobrazowego „Błędne Skały”.
Tego dnia obraliśmy sobie za cel wycieczki Błędne Skały. Z Kudowy prowadził tam czerwony szlak wzdłuż którego rosło wiele malin. Do celu nie było daleko, więc doszliśmy tam w 1, 5 godziny. Po kupieniu biletów ulgowych ( z racji, że byliśmy jeszcze uczniami ), weszliśmy na interesujący teren.
Pasmo Błędnych Skał jest częścią Gór Stołowych. Zbudowane z podciętych ścianami stoliw z ostańcami w postaci grzybów i maczug, powstały z ułożonych piętrowo warstw piaskowca, które kolejno erozja „zdejmowała”, tworząc krajobraz składający się tylko z linii poziomych i pionowych. Pokryte są lasami, „sawannami” i torfowiskami.
Błędne Skały posiadają w swoim obszarze labirynt ścieżek. Zbaczając tu z wyznaczonej drogi łatwo się zgubić. Miejsce to zadziwiło mnie różnorodnością form. Skały piaskowca, w wyniku erozji, przekształciły się w różne „dziwadła” przypominające nam dziś słonie, psy, koty, ludzkie twarze i inne tym podobne rzeczy.
Nie był bym sobą gdybym na te skałki sobie nie powchodził. Z ich wierzchołków roztacza się miły widok na wioskę Karłów. Angie74 próbowała również ( lecz w innym miejscu ) tej sztuki, ale utknęła i nie tyle co ją ściągać lecz szukać musieliśmy.
Na terenie rezerwatu Błędne Skały znajduje się sklepik z pamiątkami. Kupiłem sobie w nim figurkę Liczyrzepy ( prezent dla koleżanki ) oraz kilka widokówek.
Z wspomnianą postacią Liczyrzepy wiąże się ciekawa legenda. Olbrzym ten, zakochał się w pięknej szlachciance, którą porwał i uwięził w swoim skalnym królestwie. Zaznaczył, że spełni jej każdą zachciankę. Sprytna białogłowa miała je dwie. W pierwszym życzeniu domagała się, iż po jego królestwie chce chodzić wolna, zaś w drugim aby Liczyrzepa porachował wszystkie skały ( rzepy ) w swoim państwie. Pierwsze życzenie dla olbrzyma nie było trudne zaś do drugiego zabrał się z wielką pieczołowitością. Dziewka korzystając z wolności osobistej i zaangażowania matematycznego Liczyrzepy, uciekła do domu a on sam po dziś dzień liczy swoje skały.
Wracając do Kudowy zahaczyliśmy o wioskę Czermna. Znajduje się tu specyficzna kaplica, która zmusza do medytacji o śmierci. Wnętrze jej wypełnia duża ilość szczątków ludzkich. Ołtarz i ściany „obłożone” są 3 tysiącami czaszek, sufit wyłożony jest piszczelami. Na pomysł stworzenia takiego sacrum wpadł miejscowy proboszcz w początkach XX wieku. Kości i czaszki wykopał z ziemi gdzie spoczywały od czasu wojny 30 letniej ( 1618- 1648 ). Po wnętrzu kapliczki oprowadzała nas siostra zakonna. Udostępniła nam też, piwnicę w której leży 21 tysięcy szczątków ludzkich. Opisany proboszcz złożył na ołtarzu również i swoją czaszkę. Obok zaś znajduje się napis: Ofiarom wojen ku upamiętnieniu, a żywym ku przestrodze- Anno Domini 1914. Rok wykucia napisu jest bardzo wymowny, gdyż właśnie w tym roku wybuchła jedna z najbardziej śmiercionośnych wojen.
Z Czermnej wróciliśmy na pole OSiR-u. Nocą kiedy smacznie spaliśmy Tomkowi porwał ktoś ze sznurka, suszącą się koszulkę Bayernu Monachium a Angie74 spodenki. Po co im to było- nie wiadomo!!!


01.08.1995 Wtorek


Fort Karola


Drogą 100 zakrętów ruszyliśmy z Kudowy w kierunku Radkowa. Po drodze na pewnej wysokości znajdował się tzw Fort Karola. Liczyłem, że będzie to jakaś okazała forteca. W rzeczywistości niewiele po dawnej twierdzy zostało- dziwny cokół w centrum dziedzińca i kawałek bramy wejściowej. Z fortu są fajne widoki na Szczeliniec. I tylko tyle atrakcji w tym miejscu.


Fot. 14 Widok z Fortu Karola na Szczeliniec.

Zejście z góry na jakiej Fort Karola się znajduje to nie lada wyczyn, trzeba bardzo uważać aby się nie poślizgnąć i nie upaść. Nam ta sztuka udała się celująco. Po zejściu do Karłowa wyciągnęliśmy kanapki i posililiśmy się przed sklepikiem spożywczym. Pani sklepikarka zapytana o pobliski fort, miała z nim złe wspomnienia:
-„Wchodziłam tam koło godziny, a na szczycie było tak wysoko, że w głowie mi się kręciło”- odparła. Po czym dodała:
-„A ściągać mnie stamtąd musiał zięć z córką. Ot mi przygoda! Ale jak jesteście żądni wrażeń to jedźcie do Skalnego Miasta w Czechach. Tam są dopiero uskoki!”
A następnie odsunęła sklepową lodówkę i pokazała nam plakat z Adaršpaskimi Skalami.
Tego lata tam nie pojechaliśmy, gdyż jak wspominałem wszyscy jeszcze nie mieliśmy wyrobionych paszportów.
Z Karłowa kierowaliśmy się na Szczeliniec. Jest to najwyższy, prawie płaski jak stół, wierzchołek gór stołowych ( 919 m ). Opisywane miejsce, pokryte jest skalnym labiryntem, będącym rezerwatem przyrody. Wprawdzie nie ma tu tylu międzyskalnych przejść tak jak na Błędnych Skałach to jednak są lepsze widoki na okolicę. W pobliżu tarasów widokowych znajduje się kawiarnia PTTK.
Najciekawszym dla mnie miejscem na Szczelińcu było tzw Piekiełko. Schodzi się tu schodami do dołu ( stąd analogia w nazwie ), po czym idzie wzdłuż wysokich prostopadłych do gruntu skał. Śnieg w tym miejscu zalega bardzo długo, bo aż do czerwca.
Fot. 15 „Piekiełko” w Szczelińcu Wielkim.
Na terenie Szczelińca jak i Błędnych Skał, turyści mają dość ciekawy obyczaj. Bloki skalne, które wyglądają jakby miały się zaraz przewrócić są podpierane przez kije i kijki. Oczywiście takiemu blokowi piaskowca to nie pomoże, ale wygląda to miło dla oka .
Wracaliśmy tą samą trasą co przyszliśmy czyli drogą 100 zakrętów. Angie74 się bardziej spieszyło i w drodze na pole namiotowe wyprzedziła nas o 40 minut. Ale z niej „szybka dziewucha”!!!


02.08.1995 Środa


Polska wieś


Celem wycieczki były 2 zamki wyszukane przeze mnie na mapie (Wapiennik i Homole). Tego dnia jak i we wszystkie wcześniejsze, pogoda dopisywała a słonko świeciło mocno. Wędrowaliśmy więc jak „Pan Fasola”, przez łąki i pola. Na szlaku podziwiałem kolorowe zagrody, figury na rozstaju dróg i zielone pastwiska.
Zamku Wapiennik nie odnaleźliśmy, natomiast ruiny Homoli znajdują się na zarośniętym drzewami wzgórzu przy gruntowej drodze. Kiedyś mieściła się tu groźna twierdza. XIII- wieczny zamek był ośrodkiem władzy feudalnej nad całą okolicą, zwaną wówczas państwem homolskim. Od początków XVI wieku, budowla popadała w ruinę. Do 1560 roku swoją bazę mieli tu rycerze- rozbójnicy, którzy łupili okolicę. Dziś z zamku niewiele zostało, raptem część wieży i kawałki murów.
Miejsce to zwiedzałem sam, bo na górkę nie chciało się wspinać Tomkowi i Angie74. Wcześniej bo w 1992 roku, był tu mój kumpel z pracy- Radzio. Nie wiedział jednak co zobaczył, gdyż wędrował z koleżką bez mapy. O fakcie, że był to zamek, dowiedział się 14 lat później.
Nasz szlak, który Tomek zabawnie nazwał „Polską Wsią” zakończyliśmy w Dusznikach Zdrój. Na pole namiotowe wróciliśmy stopem ( 16 km ).


03.08.1995 Czwartek


Kolejne przenosiny.


W ten dzień doszliśmy do wniosku, że w okolicach Kudowy już wszystko zobaczyliśmy. Po złożeniu namiotu, nasza trójka udała się na stację kolejową, tam „chwyciliśmy” pociąg do Kłodzka. Na miejscu okazało się, że kolejny skład ( do Stronia Śląskiego ) jest dopiero za 2.5 godziny. Czas ten spędziłem na dworcu. Muszę tu dodać, iż w 1995 roku byłem nieświadomy atrakcyjności twierdzy kłodzkiej, bo w przeciwnym razie, ten czas poświęciłbym na jej zwiedzanie.
Po dojechaniu do Stronia Śląskiego okazało się, że w miasteczku tym nie ma pola namiotowego. Zaradny Tomek zdobył jednak kilka numerów telefonów i załatwił sprawę biwakowania w pobliskim Bolesławowie. Namiot rozbiliśmy na trawniku przed ośrodkiem wypoczynkowym „Kalpo”. Pozwolono nam tu „mieszkać” pod warunkiem, że będziemy się cicho zachowywać. Wszystko to względu na fakt, iż w pensjonacie mieszkali rzeźbiarze, którzy codziennie od rana „coś tam dłubali”. Zezwolono nam na korzystanie z kuchni i łazienki. Wszystko to za skromną cenę 3 złotych od osoby za dobę.
Po kolacji i kąpieli znalazł się jeszcze czas aby pograć w babingtona. Tego dnia poznałem też 9- letniego ( wtedy ) Konrada. Malec był synem niemieckiego artysty, który tu przyjechał w plener. Konrad nie mówił po polsku ale wiele rozumiał, miał też „radochę”, że kogoś poznał bo strasznie się tu nudził. Nasza ekipa zapewniła mu moc atrakcji, gdyż strudzeni po każdym szlaku nigdy nie odmówiliśmy mu gry w piłkę, ping- ponga czy kosza. Ciekawe czy nas po 11 latach od tych wydarzeń jeszcze pamiętaJ?

Fot. 16 Widokówka Bolesławowa czyli miejsca w którym nocowaliśmy.




04.08.1995 Piątek


Jaskinia Niedźwiedzia.


Do dnia dzisiejszego pogoda była cudowna, po raz pierwszy ( w trakcie naszego pobytu na wakacjach ) padało w nocy i nieco w dzień. Ustaliliśmy, że udamy się (żółtym szlakiem) do Jaskini Niedźwiedziej. W planach mieliśmy także wejście na najwyższy okoliczny szczyt o nazwie Śnieżnik. Nasz plan „padł” w Kletnie. Okazało się, że aby móc wejść do wyżej wspomnianej jaskini trzeba stać w długiej kolejce. Po 3.5 godzinnym oczekiwaniu udało mi się dostać bilet na godzinę 14. 20. Angie74 i Tomek tego szczęścia już nie mieli.
15- osobową grupę turystów w której się znalazłem oprowadzał przewodnik PTTK-u. Z jego ust dowiedziałem się wielu ciekawych wiadomości o tym miejscu. Nazwę zawdzięcza kościom niedźwiedzia jaskiniowego z okresu ostatniego zlodowacenia. Łączna długość korytarzy, z których tylko część udostępniona jest turystom przekracza 3000 metrów. Temperatura jaka tu panuje wacha się od 6,2 do 6,7 stopnia Celsjusza. To jedna z najpiękniejszych i największych polskich jaskiń. Atrakcją są tu sale i korytarze o zdumiewającym wykroju oraz szata naciekowa składająca się ze stalaktytów, stalagmitów, draperii i mis martwicowych.
Z racji tego, iż było już koło godziny 16. 00, zrezygnowaliśmy z trasy na Śnieżnik. Moi towarzysze postanowili, że następnego dnia z samego rana ustawią się w kolejce do jaskini a potem „uderzymy” na wspomniany masyw.
Kiedy wracaliśmy do naszej bazy w Bolesławiowie wyjrzało słonko. Był to powód aby się trochę pośmiać z własnych cieni. Odbicie Angie74 przypominało „spalonego kurczaka”, Tomka „Benego żuchwo-zębnego” a moje „fraglesa”.


Fot. 17 Bilet wstępu do jaskini niedźwiedziej.


05.08.1995 Sobota


Śnieżnik.

Tego dnia mogłem pospać sobie dłużej, bo do 10. 00. Kiedy błogo spałem w namiocie, czarne i groźne psy właścicieli ( Galuś i Grom ) wyjadły nam cały cukier ze słoika. Aż strach pomyśleć co by było gdybym się obudził!!! Międzyczasie Angie74 i Tomek wyruszyli 2 godziny wcześniej do jaskini niedźwiedziej aby „wystać sobie bilety”. Dostali się dopiero o 11. 30 ale stwierdzili, że było warto. Dołączyłem do nich około 12. 00 i razem ruszyliśmy piechotką na Śnieżnik.
Na górę tą prowadzi niedaleka, choć uciążliwa droga. Na szczycie panuje dość surowy klimat. Mimo, że wtedy był upalny sierpniowy dzień, mogło tam być około +10 stopni Celsjusza! Nazwa pochodzi od śniegu, który długo zalega na wierzchołku góry.


Fot. 18 Na wysokości chmur. Śnieżnik 1425 m.n.p.m.

Wracaliśmy przez miasto Międzygórze. Nie omieszkaliśmy zobaczyć tam wodospadu Wilczki. Do katastrofalnej powodzi w 1997 roku miał 27 metrów wysokości i był najwyższy po polskiej stronie Sudetów. Obecnie liczy tylko 21 metrów.
Spod wspomnianego wodospadu szliśmy jeszcze kilkoma polnymi drogami. Na jednej z nich Tomek zaczepił pewnego dziadka i spytał się o skrót do Bolesławowa. Zapytany odrzekł mu „ten kto na skróty poluje, ten w domu nie nocuje”. Na miejscu jednak byliśmy o 22. 00.

06.08.1995 Niedziela


Dzień odpoczynku.


Tego dnia na szlak nie poszliśmy. O 12.00 modliłem się na mszy w tutejszym kościele a potem leniuchowałem przed namiotem. Niedziela była ostatnim moim dniem na wakacjach z racji tego, iż pieniądze mi się kończyły. Angie74 i Tomek mieli większe „pokłady kasiorki” i następnego dnia udawali się na spotkanie z ekipą Henia Sytnera do Zakopanego. Tam zaskoczyli wszystkich swoim przygotowaniem kondycyjnym ( brykali po skałach jak kozice ).
Po spędzeniu tak ciekawych wakacji trzeba było wrócić do szarej Pakości a od września do szkoły.

Fot. 19 Bilety powrotne z letniej wagabundy.






Opracował na podstawie notatek Angie74 z lipca i sierpnia 1995 roku
Seb, w 03.08.2004 roku.





















Dziś moją stronę odwiedziło: 3 odwiedzający
 
Kujawsko-Pomorskie
 
free counters
Free counters Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja