Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin

 
Strona startowa
=> Albania 2013
=> Beskid Żywiecki
=> Bieszczady 1996
=> Bilety Rumunia i Ukraina 2010
=> Borne Sulinowo
=> Bułgaria 2000 cz.1
=> Bułgaria cz.2
=> Bułgaria,Słowacja 2000 cz.3
=> Czechy 2003
=> Grecja 2018
=> Irlandia 2008
=> Jasło 2009
=> Karkonosze 1995
=> Mołdawia 2011
=> Londyn 2007
=> Słowacja 1998
=> Słowacja+Węgry 1999
=> Słowacja 1999/2000 r.
=> Słowacja 2008
=> Ukraina 2005
=> Ukraina 2009
=> Rumunia 2010
=> Rumunia 2011
=> Palestyna 2015
=> Serbia 2012
=> Czarnogóra 2012
=> Kosowo 2013
=> Macedonia 2013
=> Gruzja 2014
=> Armenia 2014
=> Izrael 2015
=> Portugalia 2016
=> Czechy 2017
=> Cypr 2017
=> Morawy 2018
=> Malta 2019
=> Grecja 2019
Wycieczki bliskie
Kontakt
Księga gości
Licznik
Wakacyjne ankiety
 

Słowacja+Węgry 1999

Słowacja + Węgry cz.1

Uczestnicy:
Henio
Megi
Mircze
Asik
Seba

 

Plany wyjazdowe na ten rok były ambitniejsze, chcieliśmy pojechać do Bułgarii ale jednen z naszych przyjaciół się wycofał więc ja, Asik i Mircze dołączyliśmy do Henia, Megi i Ange74.
Nocowaliśmy w Tatrzańskiej Strbie, noce na polu namiotowym były lodowate...
 

Codziennie robiliśmy jakiś kurs Tatrzańską elektrićką. Ze stacji obieraliśmy wcześniej ustalony szlak. To zdjęcie ma swoją historię: Tu Asik napomniała mnie abym nie stawiał kolejnych kamieni na piramidce, bo według niej zdjęcie sztucznie wyjdzie. Nie miała racji, wyszło sympatycznie:-)


Do Strby nie dojeżdżala zwykła elektrićka a "Ozubnicowy Vlak" to pociąg z 3 zębatym torem. Przechył był dość spory tak więc, potrzebna jest większa siła natarcia ku górze.


Niestety nie pamiętam jaki to szczyt. Znalazłem na nim kostkę brukową, którą wnieśli tu pewni Polacy i podpisując swe dokonanie zostawili ją na wierzchołku. Poza tym Megi miała straszny sen. Dzień przed zdobyciem tej góry śniło jej się, że trafi nas piorun...Nic z tych rzeczy...ani mnie ani Henia nic nie trafiło.

Na tej samej górze, lecz nieco w artystycznym zamyśleniu.
 

Słowackiego Raju nie trzeba zbytnio reklamować. Większość turystów odwiedzających Słowację właśnie tam dociera. Jest to jeden z najpiękniejszych Parków Narodowych w Europie. Słynie z parowów i kanionów połączonych ze sobą drabinkami i pomostami.


W drodze do "Raju" mijaliśmy biedną wioskę Cygańską. Kiedy dzieci nas dostrzegły, zaczęły upominać się o słodycze. Niestety miałem tylko 1 batonika i dałem go chłopcu. Od tego momentu znajomi żartobliwie ochrzcili mnie ksywką "Dobry Wujek Sam".


Drabinki, pomosty i skałki dały nam się mocno we znaki toteż jak widać na zdjęciu "po szlaku" byliśmy mocno padnięci.



Fot: Bilet wstępu do kościoła św. jakuba w Lewoczy.

Małe senne miasteczko na zdjęciu to Lewocza. Swoją świetność przeżywała w XV i XVI wieku. W miasteczku gościł m.in. król Jan Olbracht i Zygmunt Stary. Najwspanialszą budowlą miasta jest kościół św. Jakuba. W jego wnętrzu znajdują się piękne rzeźby mistrza Pawła z Lewoczy.
W miasteczku można także podziwiać mury miejskie oraz rynek. Poza miastem na górze znajduje się kościółek z wmnurowaną tablicą na cześć Jana Pawła II.

Najbardziej imponujący zamek w Słowacji. Potężny zamek otoczony długimi murami obronnymi na wysokim wzgórzu nad sennym opustoszałym (połowa domów to pustostany) miasteczkiem. Z zamku rozpościera się przepiękny widok na oddalone o ponad 50 kilometrów Tatry, a po przeciwnej stronie kotliny, w której położone jest miasto wznosi się nie mniej imponujący zespół klasztorny.
Dojazd: samochodem: trasa Poprad - Presov
Pociągiem: do stacji pod samym zamkiem Spisske Podhradie można dojechać tylko ze stacji Spisske Vlachy (trasa Poprad - Kosice)
SADy: najwięcej bezpośrednich jest z Popradu i Preszowa.
Byliśmy także w Spiskiej Sobocie. Niewielkie miasteczko na obrzeżach Popradu.
W Spiskiej Sobocie zachowały się dawne domy mieszczańskie. Na rynku znajduje się kościół św. Jerzego, przebudowany w stylu gotyckim. Ołtarz główny jest późnogotycki z 1516 r. i pochodzi z pracowni mistrza Pawła z Lewoczy. Po północnej stronie znajduje się kaplica św. Anny z początku XVI wieku, a obok kościoła stoi dzwonnica renesansowa z 1598 r. Na rynku znajduje się także ewangelicki kościół klasycystyczny z 1777 roku.


Podczas naszej wizyty, spora część domów była bardzo zaniedbana. Na głowie Matki Boskiej bociany zrobiły sobie gniazdo. Na szczęście:-)
Z tego co czytałem, miasteczko bardzo zmieniło swój wizerunek. Większość domów jest dziś piękniejsza niż w czasach renesansu i baroku.

 
Słowacja +Węgry cz.2



Fot: Widokówka którą wyslalem do swojego zakładu pracy z widokami na Miszkolc.
Po rozstaniu z Megi, Mircze i Heniem- ja i Asik podążyliśmy pociągiem relacji Poprad - Koszyce. Po drodze mijaliśmy znane nam stacyjki którymi już wcześniej tego lata jeździliśmy. W Koszycach przesiedliśmy się na autobus Siany a stamtąd ruszyliśmy pieszo do Słowacko-Węgierskiej granicy. Kontrola przebiegła bez problemów a po Węgierskiej stronie stał już żółty autobus, który dowiózł nas do stacji w Hidasnemeti. Stacyjka była pusta, tylko kasa otwarta, jakoś napisałem Pani dokąd się wybieramy a ona skasowała 900 Ft. Początkowo wydawało mi się to dużo ale po przeliczeniu na dwójkę osób wyszło tylko po 8 zł. Pociąg był stary ale w przedziałach pozawieszano ramki z widokami dawnego Budapesztu.
W Miszkolcu byliśmy około 18.00. Tu zaczęły się nasze kłopoty, gdyż z Węgrami dogadać się to sztuka. Pytaliśmy się o kamping. Pierwszy z zapytanych, wskazał nam autobus miejski prowadzący na rubieże miasta. Tam o dalszą drogę Asik zapytała kierowców Miszkolc-kiego MZK, Ci ulitowali się nad zagubionymi Polakami i napisali list do kolegi z Węgierskiego „PKS” i skierowali nas na przystanek ( szkoda, że PKS-iarz zabrał ten list bo dziś bym go opublikował. Próbowałem go odczytać ale rozpoznałem tylko pierwsza słowo „Kolego...”) . Po 10 minutach nadjechał autobus. Według rady pokazaliśmy ten list i daliśmy go kierowcy. Ten się uśmiał, zatrzymał list i kazał nam wsiąść. Po kolejnych 15 minutach jazdy wysadził nas na polu namiotowym. Byliśmy tak obładowani, że pasażerowie autobusu pomagali się przeciskać do przodu pojazdu.
Pole namiotowe prowadził gruby Węgier, nastawiony na zysk. Kiedy kupowaliśmy coś w jego sklepiku to odszedł od nas i zaczął obsługiwać Niemców...egh...



Zamek Diósgyőr to jedna z najciekawszych atrakcji miasta. Twierdza jest ciekawie ulokowana wśród blokowisk prawie w centrum Miszkolca. Zbudowano go na dnie rozległej doliny już w XIII wieku. Znany Polakom Ludwik Węgierski rozbudował twierdzę, zaś jego następca Zygmunt Luksemburczyk przeznaczył go na rezydencję dla królowych. Później zamek przeszedł w ręce rodu Habsburgów, którzy przekazali budowlę pod zastaw węgierskiej magnaterii. Już w XVIII w. zamczysko było puste i niszczało. Dopiero w 1953 r. rozpoczęto prace rekonstrukcyjne.



Centrum Miszkolca jest bardzo sympatyczne. Jak widać na zdjęciu w tle pomnik L. Kossutha, węgierskiego bohatera narodowego, za nim na wzgórzu najstarszy kościół w mieście. Za nami liczne ławeczki i fontanna. Nieco z boku XIX wieczne termy królowej Elżbiety.


Fot: Bilet wstępu do zamku w Miszkolcu.

 
W jednej z wież urządzono wystawę na temat dziejów zamku i węgierskiego zakonu Paulinów. Dzień wcześniej odbywała się tu jakaś impreza gdyż pozostawiono krzesła. Z boku na dole, nasza oranżada którą popijaliśmy cały dzień



Była także możliwość wejścia na jedną z wież, skąd można było podziwiać miasto oraz szeroką dolinę w której „usadowił” się Miszkolc.
 



Ten dzień zapowiedział się pogodnie. Za wskazaniami mapy, poszliśmy w przeciwnym kierunku do Miszkolca, przez leśne ścieżki i dukty. Zatrzymywaliśmy się przy skałkach i większych drzewach. W końcu dotarliśmy do mieścinki Bükkszentkereszt. Tam na opłotkach miasta zaczepiła Asik, starsza Pani. Kiedy odparła jej, że nie rozumie po Węgiersku, babka zaczęła mówić po Słowacku, bardzo ciesząc się, że spotkała rodaków (widocznie kontakt z krajem macierzystym jej się urwał ). Długo opowiadała nam o swojej rodzinie na Węgrzech, o córkach, wnukach i mężu. Po blisko 40 min rozmowie rozstaliśmy się jak Słowaccy krajanie;-). Starsza Pani nie rozpoznała w nas Polaków;-)

 
Dzień później, na mapie odkryłem, że między Hollosteto a Miszkolcem znajduje się wieś uzdrowiskowa Lillafüred. Malownicze domki są przeniesione niczym wykapane ze Słowacji zaś rzeka i krasowe wyniesienia dodają wsi szczególnego uroku. Na zdjęciach Asik pozuje mi jak modelka-turystka;-)


 
Kilkakrotnie jeszcze trafialiśmy do Miszkolca w celach zakupowo- turystycznych. Na zdjęciu po lewej Asik z zakupami i paczką frytek a po prawej ja z Asik a w tle kemping w Lillafüred. Zapukaliśmy tam do namiotu parki z Polski i spytaliśmy się ich o wrażenia i cenę na ich kempingu. Byli zadowoleni choć płacili troszkę drożej niż my za pobyt.
 

 
Przy wjeździe do Miszkolca „Serdecznie witamy w naszym mieście. Na drugim zdjęciu- Asik pstryknęła mi fotkę z pomnikiem Stefana Wielkiego.
Słowacja + Węgry 1999 cz. 3


7 VIII 1999 sobota
Obudziliśmy się ok. godziny 8.00. Do 10.20 udało się spakować cały ekwipunek. Autobus do Miszkolca odjeżdżał o 10.38. Pociąg był zaś o 11.57. Z lekkim opóźnieniem nasz skład wyruszył do Hidasnemeti. We wiosce przesiedliśmy się na autobus do granicy, tam bez żadnych problemów udało się przejść na stronę Słowacką. Nie bardzo wiedziałem o której godzinie jest autobus do Koszyc z Asik postanowiliśmy ruszyć piechotką przed siebie aby w drodze coś złapać. Po godzinnym marszu dotarliśmy do małej miejscowości o nazwie Kechnec. Od mieszkańców osady dowiedziałem się,że pociąg jak i autobus do Koszyc odjeżdżają do Koszyc o tej samej porze (ok. 17.00) lecz pociąg jest tańszy. Tak więc za ich radą skierowaliśmy nasze kroki  na Krechnecką Zastawkę (stację). Po przejrzeniu rozkładu okazało się, iż "bana" jest dopiero o 17.30. Powstał problem co tu robić przez 150 minut w tym upale??? Asik postanowiła się opalać a ja udać nad pobliskie jeziorko. Akwen był położony 1 km od stacji. W drodze udzielił mi informacji miejscowy "pijaczek" któremu dałem w rękę 20 SKK. Jezioro okazało się brudne a woda miała zielonkawy kolor. Nie przeszkodziło to miejscowym w kąpieli a co niektórzy przyjechali tu na odpoczynek rozbijając namioty.
Po powrocie na stacyjkę i ja się trochę poopalałem ale niezbyt długo, gdyż tego nie lubię.
O 17.30 podjechał pociąg a my wsiedliśmy do niego razem z paroma "babinkami". Po pół godzinnej jeździe zaczęliśmy zbliżać się do Koszyc na obżeżach miasta niedaleko linii kolejowych znajduje się sporo fabryk. W Koszycach nie zabawiliśmy długo, już o 18.15 było połączenie do Pragi, my zaś wykupiliśmy bilet do Vrutek (cena 160 SKK, 1999 rok). Tu mały komentarz, pociągi Słowackiego ZSR są zachowane w lepszym stanie niż nasze PR czy IC oraz osiągają większe prędkości. Wspomniany odcinek (221 km) pociąg pokonał w 3 godziny. Na miejscu znaleźliśmy się o ok. 21.00.
Było już ciemno i zaczęło padać Asik spytała się jednego chłopaka gdzie jest pole namiotowe, on wskazał nam autobus nr 23. Okazało się, że pole jest blisko ostatniego przystanku autobusu nr 23. Po wykupieniu prawa do noclegu, przystąpiliśmy do rozbicia namiotu, który trzeba było rozbić po ciemku. Dobrze chociaż,że przestało padać. Po zakończonej misji zasnęliśmy.

8 VIII 1999 niedziela
Pobutka była późno bo o 11.00. Dzień od samego rana był ciepły i słoneczny. Nie było sensu wychodzenia w góry ponieważ nie dysponowaliśmy jedzeniem, piciem ani mapą. Poza tym tamtego czasu Słowacy nie lubili pracować w niedzielę- tego dnia wszystko było pozamykane. Małe zakupy udało się zrobić w centrum Vrutek, nie dostaliśmy jednak chleba po który wyruszyliśmy autobusem nr 11 do Martina. W Martinie było jeszcze gorzej tam absolutnie -wszystko zamknięte. Pozostało nam krótkie zwiedzenie centrum miasta. Uwagę naszą przykuł pomnik Janosika z kamratami, przy którym zrobił ktoś nam fajną fotę.

W drodze powrotnej na "Słowacki MPK" naszym oczom ukazał się "Dom chleba"- ogarnęła nas wielka radość:-).

W tym samym dniu odkryliśmy z Asik, iż we Vrutkach znajduje się basen "kupalisko" (poinformował nas o tym jeden starszy Pan). Asik nie miała ochoty się wybrać ja zaś poszedłem. warto było! Woda miała 19 st. Celsjusza i miły błękitny kolor. Po wyjściu z wody można się było obmyć pod prysznicem. W niedzielę wstęp na basen był gratis!!!
W tym dniu nie wydarzyło się nic więcej.

9 VIII 1999 poniedziałek
Tego dnia wstaliśmy również późno bo gdzieś o 10.00. Po rannej herbacie wybraliśmy się do centrum Vrutek aby zrobić porządne zakupy oraz zaopatrzyć się w mapę Małej Fatry. Dzień był upalny i z tego względu tego dnia nie spędziliśmy na szlaku ale na pobliski basenie. Było upojnie. Odważna Asik mimo,iż nie pływała za dobrze rzuciła się na głębokość 1,80 m- przepłynęła 15 metrów-gratulacje!!! Potem poszliśmy na pole namiotowe.




















 

10 VIII 1999 wtorek
Ranek był upalny, po naradzie udaliśmy się na górski szlak. Naszym celem był Minćol (1363 m) a potem Velka Luka (1475, 5 m). Po zrobieniu małych zakupów nasze kroki skierowaliśmy w kierunku Chaty Staroćina a później na żółty szlak na Roztokę (909m) tutaj Asik chciała się cofnąć
( strasznie dokuczał jej upał ) lecz przed podejściem na Krivę 1140 m pogoda się zmieniła (było chłodniej ). Po ponad 3 godzinach marszu stanęliśmy na Minćolu. Uzupełnię, że przez całą drogę nie mijaliśmy żadnego turysty tylko na szczycie było widać grupkę zbieraczy jagód. Z Minćiola prowadziła prosta droga na Vielką Lukę. Trasa zajęła nam 45 minut. Na szczycie góry znajduje się wielki przekaźnik oraz antena radiowo-telewizyjna. W sąsiedztwie anteny można przebywać jedynie ok. 5 minut z racji dużego promieniowania. My uciekliśmy z tego miejsca po 120 sekundach:-). Potem szliśmy aswaltówką do wioski Podstranie skąd jechał autobus do centrum Martina. Po kilku minutach poszukiwań przystanku autobusu nr 10 trafiliśmy do Vrutek. Cała wycieczka w tym dniu zajęła 8 godzin.



11 VIII 1999 środa
Z rana postanowiliśmy,że zwiedzimy dwa zamki we wsi Strećno. Pierwszy z nich był widoczny ze szlaku kolejowego a drugi nieco ukryty. Udaliśmy się na stację we Vrutkach i kupiliśmy bilety do Strećna ( 9km koszt 6 SKK od osoby ). Pogoda w ten dzień była śliczna a na niebie nie było ni chmurki. Pociąg do Żyliny nadjechał punktualnie, po 15 minutowej jeździe byliśmy na miejscu. 
Pierwszy z zamków usadowiono na szczycie urwistej góry. Znaleźliśmy się na nim po 30 minutowym spacerze. Twierdzę tę można zwiedzać tylko z przewodnikiem (wstęp wtedy kosztował 10 SKK).

W środku wiele komnat a na zewnątrz wspaniałe punkty widokowe. Budowla jest muzeum od niedawna- dla ruchu turystycznego udostępniono ją dopiero w 1994 roku. W jednej z ostatnich komnat znajduje się galeryjka z portretami właścicieli zamku ( prawie sami Węgrzy ). Weszliśmy też na wieżę z której można podziwiać całą okolicę- w tym Stary Hrad do którego mieliśmy się udać. Twierdza Strećno nie ustrzegła się licznych przebudówek najważniejszą z nich było zbudowanie pałacu, niewiele z niego jednak dziś zostało- jedynie zewnętrzne ściany, które wiszą nad przepaścią. W dole płynie rzeka Vah oraz biegnie droga do Żyliny, jakże małe były samochody widoczne przez nas z góry!!!




12 sierpień 1999 czwartek

W ten dzień nie poszliśmy na szlak, było jakoś niemrawo. Postanowiliśmy udać się na zakupy a potem na poszukiwania prezentów dla rodziny. Nie wydarzyło się nic ciekawego w sensie turystycznym.

13 sierpień 1999 piątek

Wstaliśmy ok. godziny 10.00 a na dworcu we Vrutkach byliśmy ok. 12.00. Pojechaliśmy znów do Strećna aby stamtąd udać się na szczyt "Suchy". Było ciepło ale nie upalnie. Na początku szlaku byliśmy dopiero o 13.30 (późno!!!) po 40 minutach widać kontury Starego Hradu, potem odbiliśmy niebieskim szlakiem w bok. Szło się ostro pod górę. Później grzbietem góry Pleśel. Po ok. 2 godzinach od wyjścia ze Strećna dotarliśmy do Chaty pod Suchym. W schronisku zrobiliśmy przerwę, na herbatniki i na zrobienie pieczątek do notesu. Tu spotkałem też trójkę turystów z Polski. Opowiadali, że wracają z Małego i Wielkiego Krivania i dodawali, iż na szczycie jest tylko +7 st. Celsjusza brrr, dobrze, że tam nie szliśmy. Po odpoczynku ruszyliśmy dalej i już po 15 min byliśmy na siodełku pod Suchym 1202 m. Podejście pod szczyt z tego miejsca było trudne ale zajęło nam ok. 40 min. Na wierzchołku delektowaliśmy się pięknymi widokami na Żylinę, rozlewisko Vahu i Martin. Po zakończeniu podziwiania czekało mnie i Asik monotonne schodzenie. Jak ja nie lubię schodzić... Po godzinie drogi dotarliśmy do Chaty na Klaćańskiej Magure. Tu dołożyłem stempelek do kolekcji i chwilę wypocząłem. Pożywiliśmy się również waflami a potem znów schodziliśmy to błądząc to znajdując szlak. Dobrze, że Asik poleciła nie wchodzić na żółty bo wtedy to byśmy nadłożyli trasy. W końcu udało się dotrzeć do Turićańskich Klaćan. Wioska ta jest bardzo ładna z zabudową charakterystyczną do tego regionu. Niskie parterowe chaty i w centrum wsi kościółek. Nie był to koniec naszej drogi. Potem przemierzyliśmy 2 mostki i znaleźliśmy się w Priekopie robotniczej części Martina. Tam "chwyciliśmy trop" za dwójką Słowaków i szliśmy na skróty przez spory kompleks kolejowy z hangarami, wagonami itp rzeczami by znaleźć się w pobliżu stacji ZSR Vrutki. Na pole jechaliśmy autobusem linii 23 , bo nie było już sił na wędrówkę pieszo. Przy namiocie znalazłem się punkt 22.00.



14/15 sierpień 1999 sobota/ niedziela

Nadszedł dzień powrotu do domów. szkoda bo we Vrutkach chciałoby pobyć się tydzień dłużej. Wstaliśmy ok. godz. 9.00 a potem zjedliśmy i spakowaliśmy dobytek. Pole opuszczaliśmy o 11.30 by udać się piechotką na dworzec. Osobnym vlakiem o 12.21 wyjechaliśmy z naszej miejscowości poprzez Strećno i Varin do Żyliny. Ponoć jest tu ładny rynek, lecz niestety w tym roku nic prócz dworca nie zobaczyliśmy (udało się potem w 2000 i 2008 r.). Początkowo mieliśmy zamiar powrotu do Polski przez Ćadcę i Zwadroń lecz bilet kosztował aż 217 SKK. Potem dowiedzieliśmy się ,że istnieje możliwość powrotu przez Ćadcę i Czeski Cieszyn i w tej opcji bilet kosztował tylko 66 SKK. Pociąg do Cieszyna był o 13.40. Po niemal godzinie jazdy byliśmy w Cieszynie Czeskim- tu poszliśmy do przejścia granicznego i po pokazaniu paszportów znaleźliśmy się w Polsce. Miasto kiedyś było jedną całością ale podziały z 1920 i 1939 spowodowały podział na część Polską i Czaską. Dworzec PKP jest ok. 1 km od Rynku, udało nam się kupić bilety i wskoczyć do odjeżdżającego pociągu. Nasz środek transportu jechał b. wolno i przejazd 39 km zajął mu około godziny. Mniej więcej o 17.00 byliśmy w Bielsku Białej. Po trzech tygodniach rozłąki z rodzicami i braćmi zadzwoniłem ze stacjonarnego do domu. Nikt nie odebrał. Jak się potem dowiedziałem gdzieś pojechali w teren. Namówiłem Asik abyśmy zwiedzili jeszcze muzeum kolejnictwa.


Lokomotywy stały "pod chmurką" a pani emerytka zrobiła nam jedno z najlepszych zdjęć z wakacji. O 19.15 mieliśmy pociąg do Łeby (strasznie zapchany ). Asik skombinowała 2 miejsca. Jechaliśmy w przedziale z tą samą parą co spotkaliśmy w Żylinie( oni byli też na Węgrzech ale w Budapeszcie ) ...i tak nastała niedziela.
Pociąg zajechał do Inowrocławia o 1.37. Chłopak podał mi plecak przez okno bo inaczej bym się nie wytaszczył z wagonu. Tu kończy się mój wspólny wyjazd z Asik ona pojechała jeszcze do Bydgoszczy. Poszedłem do budynku dworca aby przy herbatce odczekać 90 minut do pociągu do Pakości (był o 3.20). W domu zładowałem o 3.45 by na drugi dzień po jakże wielkich wrażeniach wakacyjnych pójść do mojego miejsca rozpaczy czyli pracy na popołudniówkę. Teraz do nowych wakacji pozostało mi około 330 dni...


Fot: Węgierskie znaczki.
-------------------------------------------------------------
Koniec

Zapis podróży pochodzi z tych wakacyjnych dni w 1999 r.
Na komputer przepisałem dopiero go 12.12.2009




Dziś moją stronę odwiedziło: 2 odwiedzający
 
Kujawsko-Pomorskie
 
free counters
Free counters Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja